Ja wzrastałem w tej atmosferze – babcia (tak ją nazywałem, ale była to najstarsza ciocia – zmarła w 2002, mając 96 lat, moja babcia Julia zmarła w 1966, ale dobrze ją pamiętam), jak się coś gdzieś stało i słyszała, że w Polsce wydarzyła się jakaś tragedia, to tylko mówiła: „co to za tragedia… tam na Wołyniu, to tragedia!”. Byłem małym dzieckiem, to nie rozumiałem tego, co się stało. A babcia – ona ciągle płakała – mówiła nieraz tak: „Gdyby nie bulbowcy (ona nie mówiła „banderowcy”, tylko „bulbowcy”, a to jeden z tych odłamów bandytów), gdyby nie bulbowcy, to my byśmy inaczej żyli…”. To długo by opowiadać, ale może pokrótce tak…
Zdzisław Koguciuk wychował się wśród opowieści o zamordowanej przez UPA na Wołyniu rodzinie. Dzieciństwo i młodość, naznaczone smutkiem najbliższych i poczuciem bezpowrotnej straty, przyczyniły się zapewne do późniejszego zaangażowania w upamiętnianie ofiar rzezi wołyńskiej. Posłuchajmy opowieści o losach jego rodziny.
Najwięcej zginęło naszych z rodziny w Woli Ostrowieckiej – babcia (ojca matka) stamtąd pochodziła i oni tam mieszkali, cała rodzina z babci strony, nazwisko Hajdamaczuk – i oni wszyscy tam zginęli, cała rodzina. Babcia się uratowała, dlatego że wcześnie wyszła za mąż i dziadek nie budował domu w Woli Ostrowieckiej, tylko na kolonii zwanej Olendry Świerżowskie. Ona bardzo wcześnie za mąż wyszła – ja nawet mam akt jej ślubu z 1902 roku, miała 18 lat, a dziadek 19 – i wyjechali z tej miejscowości – i bardzo dobrze! Dziadek pobudował z drzewa dom nad samym Bugiem. Olendry Świerżowskie – babcia mówiła „Holendry”. Czy to się nazywało „Olendry” czy „Holendry” – to mi trudno dzisiaj powiedzieć, nawet szukałem, ale to nawet nie była wieś, tylko kolonia Olendry Świerżowskie.
I uratowała się jeszcze jej siostra, bo była trochę niesprawna i na pole nie mogła chodzić, to chodziła dziecko pilnować. I w tym dniu, atak był 30 sierpnia 1943 roku, poszła tego dziecka pilnować na drugą wieś – to się uratowała.
Ilu tam zginęło, to ja nawet nie powiem. Może to było 50, może 60 osób z tej rodziny mojej – kto to wiedział… trzeba było spisać, jak babcia (ciocia) jeszcze żyła. Powiem tylko taką scenę. Bo to tak. Przyjeżdżałem do niej do tych Świerży, bo tam ojciec mój pochowany jest. Ale i tak na wakacje, a nieraz tak-o przyjeżdżałem. A i na 1 listopada, na dzień zmarłych. No i babcia – jak przyjechałem wcześniej – mówi: „Oj, dobrze, żeś przyjechał, napiszesz mi wypominkę”. To siadała wieczorem, ja brałem kartkę i pisałem jej tę wypominkę. Siada tak sobie wieczorem, przy piecku, i mówi: „To pisz tak: Katarzyna… Aniela… Józef… dobrze, to kto tam jeszcze… Aniela… To dobra, to były z rodziny takiej…” – czyli ona po chałupach jechała, gdzie mieszkała nasza rodzina. „Teraz napisz tak – to był tam tak… Waldemar, ten… ten… – z takiej rodziny…” – napisałem prawie całą stronę, bo to człowiek miał ile lat? 14 lat, to dużymi literkami pisał. Napisałem ze dwie strony, babcia mówi: „No to teraz pisz…” – „Babciu! Toż tyleż napisałem – gdzie to, kto to, ksiądz będzie to czytał, myślisz?” – „Oj, dziecko, pisz, pisz, kto tam za nich się pomodli…”. I całe kartki tak… – trzeba było to spisać – jak chronologia w rodzinie. To było do odtworzenia – która chata, kto gdzie mieszkał… A ja jeszcze na nią „gdzie tu tyle napisałem, babciu!”. Mówi „pisz, dziecko, pisz!”. To jeden moment.
A drugi moment. Kiedy tam zajechałem do niej, to zawsze opłakiwała – ona, ale nie tylko ona, cała rodzina przecież. Bo druga taka tragedia, to w miejscowości Jankowce. Bo tam zginęła siostra ojca i jej mąż. Oni mieli czworo dzieci, prawdopodobnie pięcioro – jeszcze było małe dzieciątko, niemowlę i też zginęło. Oni widocznie przypuszczali albo ktoś ich ostrzegł, że może być atak tych banderowców, tych bandytów! I dzieci schowali do lochu takiego na kartofle, a w tym lochu było okienko, żeby cyrkulacja powietrza była. A sami szykowali się do ucieczki, wóz był z koniem zaprzęgnięty i tam wujek – bo to był mój wujek, nazywał się Solipiwko Józef, a ta ciocia, czyli ojca siostra, Karolina Solipiwko – tam zamiast uciekać, to oni znosili, żeby jeszcze coś z tego domu zabrać. Tam jakieś, nie wiem, co oni brali, żal wszystko opuszczać. I to było już. Prawdopodobnie padł strzał i wujek był ranny, upadł tam gdzieś na podwórze, koło domu, a ciocia gdzieś była ukryta jeszcze, w jakichś zaroślach czy czymś… Ale zobaczyła, że upadł, to chciała mu pomóc, uratować go, pomocy mu udzielić. I skądś dwóch bandytów wypadło z siekierami i siekierami ich zamordowali! A skąd to się wydało? Tych czworo dzieci, które siedzieli w lochu, najstarszy był Czesław. I to dziecko miało 12 lat. No, z ciekawości patrzyło, co tam się dzieje, co to jest. I on to wszystko widział. To wszystko przekazał rodzinie dalej. Bo te dzieci, co w lochu siedzieli, to przeżyli. Cztery ich było: Czesław, Kazio, Boguś i moja chrzestna, Eugenia. To ich było cztery, a jeszcze jedno było dziecko malutkie, które było w domu. Niemowlę, to już do tego lochu jego nie wzięli. No ale oni, bandyci, później spalili zabudowania i ono zginęło razem z rodzicami, spalone. Bo tam mogiły nie ma.
Dzieci przygarnęła właśnie ta ciocia (babcia) ze Świerży. Ale jak to bez ojca, bez matki… jakie to życie potem. I nastąpiła dalsza część tej banderowskiej tragedii. Bo tak. Ten Czesław to, co widział, jak ojca i matkę siekierami zabili, to był wstrząs dla takiego dziecka. To przecież było… On psychicznie się zamknął w sobie i po czasie po prostu nie mógł sobie psychicznie poradzić z tym wszystkim. I dostał pomieszania zmysłów. Zamknęli go do zakładu psychiatrycznego w Zamościu. Tam wiele lat przebywał w tym Zamościu. I tam zmarł. Jeszcze ojciec jeździł na pogrzeb. To był ten najstarszy, Czesław.
Teraz młodszy, to Kazio. W tym okresie powojennym to trudno było o buty. Gdzieś tam ciągle jakoś tam dbali, żeby oszczędzać. Okres jesienny, w lecie to boso, a w zimie człapaki miały. Były drogie, buty. I Kazio gdzieś tam nie bardzo się ubrał. Czy gdzie poszedł, czy gdzie wrócił. Dostał w każdym razie zapalenia płuc i nie było ratunku wtedy. I on zmarł w 1947 roku.
Został Bohdan i została Genia, Eugenia. Ten znowu, to było już prawdopodobnie w pięćdziesiątym… tak, chyba w pięćdziesiątym szóstym roku. Jak mówiłem, u tej cioci mieszkali w miejscowości Świerże. To Świerże jest nad Bugiem. Tam dołem się pięknie tak Bug wije… taki jest… zakrętasy takie różne ma. I nieraz koryto ma tu, a później zmieni koryto, jak woda mocna. I pozostawały takie „bużyska” – tak to ludzie nazywali. I Boguś poszedł gdzieś z kolegą się kąpać w te bużyska. I gdzieś tam… jakieś miał trudności z tym pływaniem. I kolega, zamiast podpłynąć, jakoś mu pomóc tam, to poleciał na wieś szukać pomocy. Przylecieli ludzie starsi, no to już nie było ratunku, to się utopił.
I zostało jeszcze jedno dziecko – Genia, Eugenia. To ja ją pamiętam, bo ja jestem z ’55 roku. Komunię miałem w ’63, to przyjeżdżała do mnie na komunię. Ona gospodarzyła tam na Świerżach przy ciotce, pracowita była. Za zarobione pieniądze kupiła sobie mieszkanie, bo miała chłopca, chciała iść za mąż. Jak kupiła to mieszkanie, to w jesieni ’66 roku, w październiku – był taki zimny październik – napaliła w piecu, a piec musi się jakoś tam wypalić. Ona za wcześnie zakręciła szyber. Położyła się spać. I czad się wydzielił i zaczadziała.
I tak banderowcy dopełnili zbrodni na mojej rodzinie ze strony ojca. Dzieci bez rodziców pomarnowały się.
Ja tak, w takiej atmosferze wzrastałem. Bo czy to ślub, czy wesele, czy był pogrzeb, to zawsze wspominali, zawsze płakali i zawsze… ja tego nie rozumiałem, bo to nawet nie wolno było mówić wtedy. Nawet nieraz, jak tam przyjechałem, ciocia coś mówiła, płakała, a ja już w Lublinie byłem, w szkole, to mówię: „Ciociu, ciągle płaczesz i płaczesz! W końcu: kto ich tam wymordował?” No, mówi: „Ukraińcy ich wymordowali, dziecko” – „Ja tam do szkoły chodzę i uczę się historii – tam żadnych Ukraińców nie było w wojnie. Byli Niemcy, byli Rosjanie, ale żadnych Ukraińców!” – „A tak ciebie, dziecko, uczą?” – „No tak” – „No, to tak się ucz…”. Tyle się dowiedziałem… A to trzeba było zanalizować wszystko, się dowiedzieć!
A jeszcze jeden moment. Miałem wtedy – to już ojciec nie żył, umarł jak miałem 13 lat – 15 może 17 lat miałem. Pojechałem do tej cioci i tak biegałem do kolegów, to tu, tam, siam. A ciocia miała sad. Jabłka, wiśnie, gruszki – wszystko tam było w tym sadzie. A sad ciągnął się od ulicy aż do zbocza. To zbocze to było już tam nisko – łąki i dalej Bug płynął. No i tam biegam po tym sadku… tak patrzę, ciocia tam na samym końcu. Patrzę: klęczy. Podszedłem bliżej, ona mówi tak: „Ja tu często przychodzę i modlę się za pomordowanych. Czy ty widzisz, Zdzisiu, tam daleko takie trzy wysokie topole? Tam za Bugiem, gdzie oni kiedyś mieszkali…”. Widocznie wzrokowo sięgała do tej miejscowości. Widocznie wiedziała, że te topole tam blisko rosły, gdzie oni mieszkali. A ja mówię: „No widzę, babciu, widzę” – „Tam pomordowali naszych. Ciekawe, czy tam ktoś chociaż jakiś krzyżyk postawił…”. Wypełniając wolę babci, to dopiero ja krzyż postawiłem w 2002 roku. Tam nic! Chaszcze, trawy, krzaki! Nic! Nawet nie wiadomo, gdzie mogiły! Jeszcze jak kołchoz był, to kołchoz kosił – to jeszcze można było do tej miejscowości Jankowce wejść. Dzisiaj to już zarosło krzakami, lasami, że jak bym 10-15 lat temu nie jeździł z tymi, którzy jeszcze żyją, żeby mi pokazali – tu Solepiwki mieszkali, tu Petruki, tu ten…, tu ten…, gdzie kościół był, bo przecież kościół był w tych Jankowcach – to nikt by tego dzisiaj nie sięgnął, gdzie to tam jest! I dzisiaj mnie zabronili, że ja tam nie mogę pojechać i lampki zapalić! Toż czy ja jadę jakieś przestępstwo tam robić na tej Ukrainie? Tak traktują Polaków i na to się nie wolno godzić! Jak najwięcej się trzeba tym zajmować, nie wolno na ten temat milczeć!
29 kwietnia 2017 roku Zdzisław Koguciuk, jak co roku, jechał na Ukrainę, aby po zimie uporządkować miejsca spoczynku jego rodziny zamordowanej przez UPA w 1943 roku na Wołyniu. Tym razem jednak został zatrzymany na granicy. Kontrola trwała 5 godzin, przesłuchujący Polaka funkcjonariusze starali się wydobyć z niego informację, jakie przestępstwo popełnił on na Ukrainie – zakaz wjazdu „wyskoczył automatycznie” przy skanowaniu paszportu. Ponieważ pan Koguciuk przestępstwa żadnego nie popełnił, nasuwa się prosty wniosek: w jakiś systemowy sposób Ukraińcy obserwują działania Polaków, w tym wypadku ze środowisk kresowych, a gdy działania te im się nie podobają – jak chociażby te związane z upamiętnianiem ofiar rzezi wołyńskiej – stosują represje, jak w tym wypadku formalny zakaz wjazdu na teren Ukrainy do końca 2021 roku.
Zdzisław Koguciuk zaangażowany jest w kilka dzieł, które najwyraźniej nie przypadły do gustu ukraińskim władzom. On sam za najważniejszą uznaje budowę w Lublinie pomnika ofiar rzezi wołyńskiej. Chociaż w Lublinie jest wiele środowisk Kresowian, bardzo długo nikt nie odważył się przełamać tabu wokół Wołynia w przestrzeni publicznej. Dopiero Zdzisław Koguciuk, w ramach Obywatelskiej Inicjatywy Ustawodawczej, 5 lat temu rozpoczął starania o pomnik Ofiar Wołynia. Wszystko zaczęło się od zbierania podpisów – w dwa tygodnie udało się zebrać 2000 podpisów lublinian (tzn. dwukrotność wymaganej liczby), a przy okazji, w czasie ulicznych rozmów nad listami, nawiązać znajomości z wieloma mieszkańcami Lublina o wołyńskim pochodzeniu. Jak mówi Koguciuk – „ludzie kolejkami się ustawiali do podpisu”. Pomimo tak entuzjastycznego przyjęcia inicjatywy przez społeczność, pomnika do dzisiaj nie udało się wznieść. Teraz, co prawda, budowę blokują już „tylko” finanse (Kresowianom udało się zebrać połowę z potrzebnych 160 000 zł), ale pięć lat trwała batalia w kolejnych instancjach urzędowych – o zgodę na budowę, o wygląd pomnika, o brzmienie napisu na nim. Właśnie sprawa inskrypcji okazała się kluczowa. W imię „niedrażnienia ukraińskich przyjaciół” władze nie chciały zgodzić się na słowo „ludobójstwo” na określenie rzezi wołyńskiej. W końcu jednak, po roku starań, uchwalona została pełna wersja napisu na pomnik: „W hołdzie Polakom z Wołynia i Kresów południowo-wschodnich, ofiarom ludobójstwa dokonanego na ludności polskiej przez ukraińskich nacjonalistów w latach 1939-1947, matkom, ojcom, dzieciom i starcom, duchowieństwu, zgładzonym ze szczególnym okrucieństwem jedynie dlatego, że byli Polakami”. Równolegle do starań o budowę pomnika, Koguciuk – w czerwcu 2015 r wybraliśmy się na Ukrainę aby zebrać próbki ziemi wołyńskiej uświęconej krwią Polaków pomordowanych przez bandy OUN UPA. Ziemia ta, złożona w specjalnej urnie i pobłogosławiona, zostanie wmurowana w podstawę lubelskiego pomnika. Udało się zebrać ziemię z każdego przedwojennego powiatu województwa wołyńskiego naznaczonego zbrodniami na Polakach.
Gdy mowa o trudnościach, z jakimi spotkała się inicjatywa budowy pomnika ofiar ludobójstwa na Wołyniu, Zdzisław Koguciuk zwraca uwagę na znaczną liczbę Ukraińców mieszkających w Lublinie. Zdaniem działacza mają oni duży wpływ na postępowanie lokalnych władz, przy czym sprawiają, że wielu Kresowian boi się angażować w inicjatywy, takie jak upamiętnienie ofiar rzezi wołyńskiej. Koguciuk mówi też o biernej postawie polskich władz wobec coraz częstszych ukraińskich akcji, wpisujących się w tamtejszą politykę historyczną, a których „Kresowianie nie mogą znieść”. Mowa tu o banderowskich marszach na Ukrainie, o przedstawianiu morderców – Bandery czy Szuchewycza – jako bohaterów ukraińskich – o zakłamywaniu historii.
A przecież o to chodzi, żeby tę historię pisać prawdziwą; żeby nie było zakłamania. Za komuny było zakłamanie i dzisiaj dalej zakłamanie? Jeżeli mamy budować przyjazne stosunki z Ukraińcami, to tylko na prawdzie! Nie wolno milczeć na temat Wołynia. Trzeba prawdę powiedzieć! Nie wolno kłamstwa już dłużej, 70 lat kłamstwa już było!
Najbardziej bulwersującym tematem jest to, co mówią znaczące osoby tam, na Ukrainie – oni po prostu chcą budować wolność Ukrainy na kłamstwie. Na zbrodni na naszych rodakach. Na kłamstwie nikt nic nie zbudował i nie zbuduje! I to trzeba powiedzieć Ukraińcom – że mają się z tego wyzwolić, bo jeżeli się nie wyzwolą, to do niczego dobrego to nie prowadzi. To jest przerażające: czy prezydent Poroszenko, czy rząd, czy słynny kłamca z ukraińskiego IPN, Wiatrowycz, to wszyscy trwają w tym samym kłamstwie – że banderowcy to „obrońcy Ukrainy”.
A przecież mamy jak budować z Ukraińcami na wspólnych wartościach! Przede wszystkim – Sprawiedliwi Ukraińcy! To trzeba wyraźnie powiedzieć! Tego nie wolno przemilczeć! To właśnie dzięki ludziom czystego serca, Ukraińcom, którzy wyżej cenili człowieczeństwo niż tych zbrodniarzy, wielu naszych rodaków się uratowało. Ja w Lublinie, zbierając podpisy, miałem wiele przypadków, że mi mówili ludzie, że uratowali się dzięki Ukraińcom! Jeden człowiek mówił: „Mój dziadek żyje, uratował się dzięki Ukraińcom. Bo tam ich miejscowość spalili i on uciekał do drugiej miejscowości, która była tylko ukraińska. No i wszedł do jednego domu i prosił o ratunek o ukrycie bo mordują Polaków mówi, że ucieka, bo tam spalili całą wieś. I Ukrainka jego schowała do chlebowego pieca, a żeby upozorować, ze tam nikogo nie ma, rozpaliła w piecu. Po czasie ci bandyci przyszli, szukali, bo mówią, że tutaj jeszcze Polacy się ukrywają. A ona powiedziała, że tu nikogo nie ma. Oni przeszukali stodołę, przeszukali oborę, przeszukali mieszkanie i chcieli do tego pieca zaglądać, a ona mówi >>Nie wolno, tu ja rozpaliłam, pali się, będę chleb piec<<. Uratowała dziadka, do dziś żyje, można do niego pojechać, w Kraśniku mieszka”.
Druga osoba. Starszy człowiek, podpisywał się, tak z nim pogadałem. I mówi, że jego babcia też się uratowała dzięki Ukraince – młodej dziewczynce. Bo wychowywała się z nią – nastolatki – dom w dom mieszkały i ta przebiegała tu, ta tam. Miała dwanaście lat ta Ukrainka i ta babcia też dwanaście. One się bardzo lubiły. Jak to dziewczynki, tak się skumały. No i ta Ukrainka posłyszała, że następnej nocy będą „rezać Lachów”; wieczorkiem poszła tam do tej swojej koleżanki i powiedziała, że tak mówili u niej w domu. To tam się rozstały. A ta poszła i powiedziała rodzicom swoim. I ci nic dłużej się nie zastanawiali, tylko tej samej nocy spakowali na furę co najważniejsze rzeczy i wyjechali z tej miejscowości. A babcia, już za komuny, chyba w końcu lat siedemdziesiątych, mówi: „Muszę do tej Ukrainki pojechać i jej podziękować, bo uratowała mi życie”. Babcia jeszcze była w sile wieku, z synem pojechała do tej miejscowości i napytywała tam o tę dziewczynkę. Co się okazało: jak oni się przygotowywali do tej zbrodni, to już wiedzieli, który gdzie ma iść mordować. A jak Polacy w nocy wyjechali, to później ktoś widział, że dziewczynka do nich chodziła. „A po co ty tam chodziła?” – nie przyznała się – „Ostrzegłaś Polaków?” – i ją zamordowali! Tę małą, dwunastoletnią dziewczynkę. Za to, ze ostrzegła Polaków. „Babcia to bardzo przeżyła, ona się zawsze za tę dziewczynkę modli, bo dzięki niej my żyjemy” – mówi.
Albo też młoda dziewczyna, podpisując się pod tym pismem o pomnik, mówi: „Ja się tu podpisuję, ale ja mam nazwisko ukraińskie nazywam się Matiaszczuk” – „A to czemu się podpisujesz?” – „Ponieważ mój dziadek ożenił się z Polką i przyszli banderowcy, i powiedzieli >>Ty ożeniłeś się z Polką?<< – >>Tak<< – >>Masz ją zamordować, my za tydzień przyjdziemy, jeśli jej nie zgładzisz, to my ciebie zgładzimy!<<. I dziadek furę załadował, wyjechali i przyjechali do Polski”.
To są Sprawiedliwi Ukraińcy i o takich trzeba mówić i nagłaśniać, bo mamy na czym budować porozumienie – na prawdzie. Spoiwem, które może łączyć Polaków i Ukraińców jest biskup Chomyszyn, który ostrzegał przed tą tragedią. Albo też przecież w 1920 roku z bolszewikami po stronie polskiej walczyły oddziały ukraińskie pod dowództwem Semena Petlur – i to są fundamenty na których możemy budować relacje polsko ukraińskie. Jest wiele wspólnych punktów. Ale na prawdzie! Nie na Stepanie Banderze i Szuchewyczu. Nie na banderowcach. Bo jeżeli na nich będziemy budować przyjaźń polsko-ukraińską, jeżeli będziemy teraz o zbrodni banderowskiej milczeć, jak wcześniej o zbrodni humańskiej, to nie daj Boże, żeby jakiejś trzeciej nie było! A że tak może być, to świadczy jeszcze jeden przykład, na zakończenie.
Jeździłem tam na Ukrainę, żeby mi pokazali ci starsi ludzie, gdzie moi rodzice żyli, gdzie dziadkowie, gdzie wieś była, bo ja to słyszałem tylko z płaczu i opowieści, nic więcej. J pokazali mi. A oni rozmawiali tam z Ukraińcami o tym, o tamtym – po ukraińsku, bo przecież pamiętali jeszcze ten język dobrze. I tam nieraz się posprzeczali… i tak mi powiedział jeden z uczestników tego wjazdu: „Zdzisiu, wiesz co, ja z nimi tu rozmawiałem dzisiaj – jeśli by te czasy nastały, oni by to samo robili!” – tak mówili Ukraińcy tym, którzy przeżyli i po latach przyjechali. Oni wywnioskowali wrogość w dalszym ciągu do Polaków, mimo że tylu ich już nie żyje, Polaków i Ukraińców.
Dlatego budować trzeba na prawdzie! Przyjaźń polsko-ukraińską też. Prawda! Tak, jak ma być napisane na pomniku: „Naród, który traci pamięć, traci swą tożsamość” (Jan Paweł II).
AJ.



Bardzo interesujący tekst. Warto by poszukać tych Sprawiedliwych, to najlepszy sposób, żeby nie poszła w niepamięć Rzeź Wołyńska.
Chyba moi przodkowie, którzy mieszkali w obwodzie żytomierskim przed rokiem 1941, też ratowali polskich nieszczęsników.
Chwała im za to. Na takich fundamentach powiniści budować przyjaźń i sojusz z Ukrainą a nie na kłamstwie i zbrodni.
Chwała im za to że ratowali Polaków
Mój dziadek miał nazwisko Koguciuk! UrodZil się w Jankowcach Babcia w Rakowicach myśle są powiązani z ta Historia.