TAK BARDZO KOCHANI EMIGRANCI, CZYLI JAK PUSTYMI FRAZESAMI PIEKŁO JEST WYBRUKOWANE.
Czy wgłębiać się na wstępie w polityczne okoliczności, których wynikiem jest szturm migrantów na granicy polsko-białoruskiej? Trzeba by sięgnąć do wojny na Bliskim Wschodzie, niesieniu demokracji, krwawych diamentach, umowach międzynarodowych oraz aktach dywersji ze strony Białorusi i Rosji. Choć podejrzewam i innych szatanów tam czynnych.
Czy analizować ponownie nielegalne migracje przez Morze Śródziemne, bandycką działalność NOGsów podpływających do granic wód terytorialnych Libii, by tam łowić „ludzki towar” dla Europy?
Wolę wziąć na tapetę wycinek całości i przyjrzeć się sytuacji na naszej granicy z Białorusią i wzmożonej miłości pewnych grup do imigrantów.
Nielegalny przemyt ludzi przez polską granicę trwa od dawna. To zjawisko potwierdzają mieszkańcy obszarów przygranicznych. Proceder mógł mieć miejsce za zgodą, czy jak to potocznie mówią, przy przymknięciu oka okolicznych decydentów. Nikt w Polsce zbytnio nie zwracał na to uwagi, nie dziwiło nagłe pojawienie się obcokrajowców o odmiennym wyglądzie. Rząd ogłosił, że oficjalnie zawarto umowę o legalnych pracownikach z Filipin, Nepalu czy Ludowej Republiki Bangladeszu. Ważny był import siły roboczej, uzupełniający zapotrzebowanie na tanich, niewykwalifikowanych robotników, jak i pracowników wykwalifikowanych. Fala pracowników z Ukrainy okazała się niewystarczająca z dwóch powodów. Część Ukraińców postanowiła wybrać dalszą migrację za chlebem na zachód, pozostała część przyswoiła prawodawstwo polskie, prawa pracowników, zauważyła różnice w pensjach, czy warunkach zatrudnienia. Ukraińcy przerobili lekcję i stali się bardziej wymagający.
Pojawił się poważny problem dla przysłowiowego Janusza biznesu, działającego według odwiecznych praw dżungli, nakazujących zysk za wszelką cenę, a jeśli tylko prawo nie zabroni, wyzysk.
Emigranci ekonomiczni przy polsko-białoruskiej granicy wyraźnie deklarują chęć przedostania się do Niemiec. Liczą na zasiłki wysokości tych zachodnioeuropejskich, na państwo opiekuńcze, jakim są Niemcy, oraz ziszczenie się marzeń o wygodniejszym życiu, choćby na obczyźnie. Niestety dla nich, na drodze do zachodniego „dobrobytu” napotykają Polskę, ale przecież nie o pozostanie w Polsce tu chodzi.
Przekroczenie polskiej granicy legalną metodą uruchamia procedury migracyjne naszego państwa i jego instytucji, a powtórzę, przecież imigrantom nie o pozostanie w Polsce chodzi. Nie chodzi również o ucieczkę przed wojną, opresją czy dyskryminacją. Gdyby o takie zagrożenia chodziło, nawet Białoruś mogłaby jawić się jako miejsce azylu. Gdyby chodziło o walkę o życie, nikt nie koczowałby z zamiarem nielegalnego przekroczenia granicy, nie ryzykowałby zdrowiem i życie własnych dzieci. Dlaczego? Jako Polska przyjmowaliśmy i przyjmujemy uchodźców legalnie przekraczających granicę, proszących nas o azyl. Jesteśmy bezpiecznym krajem, w którym ludzie ryzykujący życie, czy wygnanie zawsze mogą znaleźć schronienie. Zastanawiające jest, że migranci jednak wybierają nielegalną drogę na obcych terenach, ponoszą wysokie koszty nie tylko przylotu, ale i opłacenia przerzutu przez zorganizowane grupy przemytników. Migranci dysponują gotówką, mają smartfony i instrukcje jak nielegalnie przedostać się do Niemiec, nie zastanawiają się nad komfortem i bezpieczeństwem swoich kobiet i dzieci, których na szczęście u granic jest niewiele.
Jeszcze bardziej zastanawiają mnie szmuglerzy, pobierający sowite opłaty za przemyt ludzi. Szmuglowaniem migrantów zajmują się w większości obcokrajowcy na trenie Polski. Z naszego punktu widzenia, to często ich pobratymcy, ba, ich rodacy, żądający za tak zwaną usługę kwot paru tysięcy dolarów. Czy może tu być mowa o miłosierdziu, dobrym uczynku, niesieniu pomocy? Za grube pieniądze? Za szmal?
Wiem, że słowo szmalcownik kojarzy nam się z drugą wojną światową, że dla własnego komfortu unikamy go, opisując naszą teraźniejszość. Niemniej człowiek, który według narracji tak zwanych wolnych mediów pomaga tak zwanym uchodźcom w uniknięciu śmierci, głodu, wojny, a jednocześnie pobiera za swą tak zwaną pomoc gruby szmal, jest szmalcownikiem. Powtórzę, jest szmalcownikiem, zaś pomagający w nielegalnym przekraczaniu granicy, to pomocnicy szmalcowników.
Stają mi przed oczami obrazki rozdygotanych, biegających posłów opozycji, wszelakich aktywistów przyjeżdżających do słynnego Usnarza w celu „ratowania” nielegalnych imigrantów, odwiedziny dam dawnych i dawniejszych. Przypominam sobie występy opozycjonistów z czasów transformacji, którzy wulgarnymi słowami osądzali pograniczników od czci i wiary, serwując nieustający spektakl nienawiści w mediach głównego nurtu, jak i w social mediach.
Pamiętam również występy prawników, gotowych sporządzać dokumenty, oferować swe prawnicze usługi w celu ułatwienia nielegalnego przekroczenia zielonej granicy, dysponujący danymi osobowymi oraz kontaktami telefonicznymi imigrantów koczujących po stronie białoruskiej.
Za sprawą lokalnych mediów z Białegostoku dość szybko dowiedziałam się, że prawną pomoc imigrantom, jak i uchodźcom mogą zaoferować jedynie pracownicy polskiej Straży Granicznej. Jaką zatem pomoc prawną chcieli zaoferować imigrantom prywatni prawnicy przybyli do Usnarza? Czy za swe prawne usługi pobierali opłaty? Jeśli tak, czy owe prawne opłaty wliczone były w koszty, jakie musieli ponieść imigranci szmuglowani przez zieloną granicę? Czy przerzut nielegalnych podróżników trwa również na granicy z Niemcami? Tam z przekroczeniem zielonej granicy jest zdecydowanie trudniej, gdyż stanowi ją Odra i Nysa. Dlaczego część polskich polityków tak bardzo upiera się, by granica naszego państwa pozostawała nieszczelna?
Tyle pytań w głowie, a jednak odpowiedź nasuwa się sama. Trzeba jedynie wrócić do początku mojego felietonu i przestać żyć złudzeniami o szlachetności ludzkiego serca. Odpowiedzią jest tania siła robocza, a raczej jej odczuwalny brak w ostatnich latach. Na przemycie ludzi zarobią szmalcownicy „wszelkiej maści”, na łup w postaci „taniego robola” czekają biznesmeni, również „wszelkiej maści”.
Może i aktywistom, tak zaciekle nalegającym na łamanie polskiego prawa, spadną okruchy z wielkiego „biznesowo-imigranckiego stołu”. Za zamieszczanie ckliwych obrazków dziewczynki z kotem, publikowanie archiwalnych zdjęć na Bliskim Wschodzie, sugerujących zdarzenie na polskiej granicy. Za rzucanie dzieciom przez płot czekoladek, w asyście fotografa z gotowym aparatem, niczym filmowcy przyrody podsuwający zwierzętom karmę dla lepszych ujęć i klatek zdjęciowych. Za porównywanie nas Polaków do niemieckich oprawców z czasów drugiej wojny światowej. Za powielanie białoruskiej propagandy. Toż to wymaga kolejnego naplucia sobie w twarz, zgięcia karku dla uzysku, dla poklasku.
Na pewno uczciwiej byłoby ogłosić wszem wobec, że biznes potrzebuje taniej siły roboczej. Tylko jak zakomunikować, nie tracąc przy tym twarzy dobroczyńcy, że chodzi o ludzi NN, prawdopodobnie bez papierów, rejestracji, stałego pobytu, bez znajomości polskiego prawa pracy, czyli ludzi na czarno lub na społecznym marginesie.
Społeczeństwo zostanie z ludźmi o silnej własnej tożsamości, nieakceptującymi zdemoralizowanego zachodu (chwała im za to), zamykającymi się we własnych gettach. Na pracowniczym dumpingu skorzystają „Janusze biznesu”, czerpiący zyski bez oglądania się na skutki społeczne i kulturowe. W sukurs ruszą aktywiści przekonujący o jedynej słusznej Europie i Polsce multikulti. Ręka rękę myje, czyli lewicowy liberalizm taka liberalna lewica. Proszę zapomnieć o miłości do imigrantów, ma być biznes i ma być szoł. Mają być piękne, ściskające serca frazesy i pozór dobroczynności. Imigrant jest tu tylko narzędziem, w sensie dosłownym.
Za napisanie i publikację tego tekstu, zostanę, delikatnie mówiąc, nietolerancyjnym, zaściankowym Polakiem, katolem, białym, heteroseksualnym samcem i sama nie wiem kim jeszcze.
Pozostaje mi przytaknąć, gdyż jestem córką imigranta, który, po przeczytaniu książek historycznych, za kraj studiów świadomie wybrał moją ojczyznę, Polskę. Jeśli nazwiecie mnie zaściankowym Polakiem, katolem, białym, heteroseksualnym samcem i sama nie wiem kim jeszcze, to przyjmijcie z pokorą do wiadomości, że to robota i wychowanie mojego ojca, człowieka, lekarza, który mądrze kochał ludzi.
Ruth Małgorzata Niedzielska